poniedziałek, 9 lutego 2015

Chapter Two

Powędrowałam do kawiarni, chciałam kupić sobie kawę latte cafe, która chociaż odrobinę doda mi siły. Podeszłam do lady i przyglądnęłam się dokładnie menu, które wyglądało niesamowicie przepysznie. Zamyśliłam się, często tak miałam, wtedy nie kogo nie słyszałam i nie widziałam, moja uwaga była poświęcona rzekomej rzeczy, która mnie interesowała. To było słaba chwila na zamyślenie się, od drugiej strony lady przyszedł nieznośnie przystojny mężczyzna, szczególną zaletą jego wyglądu były dziary na ciele, bardzo widoczne, ale nadzwyczajnie ciekawe i piękne. Wyszłam na kompletną idiotkę, mówił do mnie z jakieś 5 minut, a ja ani drgnęłam. Jejku, jaki wstyd... aż do chwili kiedy, nie wytrzymał i z szerokim uśmiechem na twarzy zaczął machać mi dłonią przed twarzą, cały czas powtarzając zapytanie, czy wszystko ze mną okay. W końcu się wzdrygnęłam, a przy okazji zarumieniłam, co przy piegach wygląda okropnie bynajmniej, dla mnie...
-Emm... hej- Pokiwał delikatnie głową na boki, przymrużając oczy i lekko się uśmiechając- Wszystko okay? Wydawałaś się, jak w transie...- Zgiął się i oparł łokcie na blacie, a uwodzicielski uśmiech nie schodził z jego buźki, która z lekka była pokryta szorstkim zarostem- czy coś w tym stylu- zachichotał brunet dosyć łagodnie, a niebieskie ślepia chłopaka nie spuszczały ze mnie wzroku.
-Przepraszam, trochę mi za to wstyd- Zacisnęłam wargi, tworząc z nich perfekcyjnie prostą i przy okazji długą linię- Po prostu się zamyśliłam, tyle...- Odetchnęłam głęboko i przetarłam moją zarumienioną twarz dłońmi. Przełknęłam ślinę, która zdążyła zebrać się w moim gardle, po czym sięgnęłam po portfel do torebki. Jasno różowy, więc dziewczęcy. Nie był, aż taki duży, mieścił się w skali normy. Trzymałam go w prawej ręce i jeszcze raz spojrzałam na menu kawiarni- Poproszę średnią latte i jeślibyś mógł to dodaj więcej mleka, niż zwykle- Otworzyłam lewą dłonią jasno różowy portfel i uniosłam mimowolnie brwi do góry, widząc tak wielką sumę pieniędzy. Chłopak popatrzył na mnie z rozbawieniem i po chwili się wyprostował.
 -Nie masz przy sobie pieniędzy?- Prychnął bezczelnym uśmiechem, z nadzieją, że naprawdę nie mam sobie kasy. Przecież nie mogłam wyjść z domu bez pieniędzy, mama by do tego nie dopuściła. Nie mogłam się powstrzymać, beztroski uśmiech sam wszedł na plan główny.
-Otóż, Panie...- Spojrzałam identyfikator chłopaka, zamrugałam kilkukrotnie, udając pustą lalkę- Tomlinson, mam dla Pana przykrą wiadomość. Mam pieniądze i jestem wypełniona nimi, aż po brzegi. Tak właśnie- Puściłam mu oczko, po czym położyłam na blat więcej dolarów, niż powinnam mu dać. On zrobił wielkie oczyska, jakby zobaczył ducha, po czym łapczywie złapał za kasę, zaczął przeliczać, a następnie głośno przełknął głośno ślinę- Nie dziękuj, starczy Ci na następny tatuaż, a teraz... raz, raz. Zaraz chcę widzieć tu moją kawę- Chłopak zaraz potem schował pieniądze do kasy i bez sprzeciwień pokiwał głową na tak. Widać po nim było, że był lekko skrępowany całą tą zaistniałą sytuacją, ale nie chciał tego jakoś zbytnio pokazywać. Zza ściany było słychać krzyki i rozbijające się talerze, lekko się wystraszyłam, no bo kto by pomyślał, że takie zachowanie jest dopuszczalne i to jeszcze w miejscu pracy. Absurdalny absurd, ktoś, coś w końcu powinien z tym zrobić, ale ta rola już nie należała do mnie. Schowałam portfel z powrotem do torby, a następnie wyciągnęłam z niej telefon. Pierwsze co zrobiłam, to spojrzałam na godzinę - 13.13, westchnęłam i odblokowałam ekran blokady. Pierwsze co zwróciło moją uwagę, to nie odebrane połączenie. Okazało się, że to moja mama, chciałam jak najszybciej oddzwonić, lecz zauważyłam, że nowo poznany mi pracownik kawiarni, idzie już do mnie pośpiesznym krokiem, trzymając moją kawę w dłoni. Szybko schowałam komórkę, chłopaka a blat, dzieliły tylko 5cm, aż nagle ktoś popchnął go gwałtownie od tyłu. Brunet upuścił kawę i obił się mocno brzuchem o ostry brzeg blatu. Kawa rozlała się i prysnęła na cały mój nowiutki sweterek. Ja czując na siebie gorącą ciecz podskoczyłam z piskiem do tyłu, zahaczając plecami o innego chłopaka, który właśnie przechodził równie dobrze z kawą, tyle, że jego kawa była lodowata. Przeze mnie wylał ją na siebie, a ja odskoczyłam w bok. Cała kawiarnia umilkła, każdy wzrok był skierowany, tylko i wyłącznie na mnie, co było strasznie krępujące. Brązowooki, który stał za mną patrzył z niedowierzaniem na swoją białą bluzkę, która od kilku sekund nie była już taka biała. Tommo z bólem brzucha, wyskoczył zza lady, trzymając tone chusteczek w ręce.
-Jezus, nic Ci nie jest?- Zapytał szybko oddychając. Ukucnął przy moim brzuchu i za pomocą chusteczek usiłował wysuszyć mój jasnoróżowy sweter.
-Scarlett, nie Jezus.- Wydukałam pośpiesznie- Nie, nic takiego się nie stało- Ułożyłam dłoń całej powierzchni czoła, po czym głęboko złapałam powietrze, by się nie zdenerwować. Przeniosłam wzrok na ciemnowłosego chłopaka, który zabrał jakiejś Panience serwetki i także próbował pozbyć się za ich pomocą ciemnego płynu- A Tobie nic nie jest? Zapłacę za szody, jeśli będziesz ode mnie tego wyczekiwał...- Spuściłam głowę, patrząc na bruneta, który męczył się ze sweterkiem.
-Mi nie, mojej bluzce tak- Mruknął z lekką pogardą w głosie, po czym dodał- Nie wysilaj się, swoje pieniądze możesz sobie wiesz, gdzie wsadzić.- Warknął, a ja wyczułam wściekłość, która właśnie teraz w nim panowała.
-Milszy nie potrafisz być?!- Krzyknął niebieskooki, łapiąc mnie delikatnie za biodro.
-Morda w kubeł, męska dziwko!- Odkrzyknął chłopak, o nieco ciemniejszej karnacji. Tym razem, ja też się zdenerwowałam, a emocje zawsze były silniejsze ode mnie, więc nie mogłam się powstrzymać.
-Jeśli nie umiesz się po ludzku wyrazić, to w ogóle się nie odzywaj! A Ty mnie zostaw, rozmawiałam z Tobą?! Nie, więc właśnie! Obydwoje potrzebujecie lekcji manier!- Warknęłam, a Tomlinson wraz z moim słowami się podniósł. Podszedł do ciemnowłosego i włożył mu brudne, mokre chusteczki za koszulkę. Popchnął go na stół, przy którym siedziała starsza Pani i złapał go za czarną, skórzaną kurtkę, która przypominała moją, tyle, że była męską wersją. Brązowooki odepchnął go od siebie nogą i równie szybko się podniósł, następnie walnął go z zaciśniętej pięści w twarz. Nie doszło do poważniejszej bójki, gdyż wysoki, nieco przy kości facet wbiegł do akcji i stanął pomiędzy nimi. Stałam jak wryta, a następnie pozbierałam wszystkie śmieci, które leżały rozwalone na podłodze. Nie miałam nic więcej do powiedzenia, więc tylko tyle mogłam zdziałać.
-Cholera, Zayn! Co Ty tu robisz?! Dobrze wiesz, że jak sąd się o tym dowie, to dostaniesz karę!- Krzyknął patrząc na ciemnowłosego, Tommo chamsko się zaśmiał, a ja przeprosiłam za niego tą starszą Panię, która mała co nie dostała zawału.- Tomlinson, cisza! Z czego się śmiejesz, lepszy nie jesteś!- Popchnął go na pewno starszy od niego mężczyzna- Na dzisiaj masz wolne, a jutro porozmawiam sobie z Twoją mamą!- Wrócił wzrokiem do Brązowookiego- A Ciebie już tutaj nie widzę, raz powiedziałem i nie będę się powtarzać!- Warknął, złapał go za łachy i wyprowadził z kawiarni. Przymknęłam powieki, wzięłam głęboki oddech i pokręciłam sprzecznie głową.
-Jak to wolne?! Muszę zarobić, przecież dobrze o tym wiesz! Nie możesz mi tego zrobić! Nie, kurwa!- Krzyknął, waląc pięścią o stół, na tyle mocno, że talerzyki, które na nim stały podskoczyły.
-Powiedziałem coś!- Menadżer galerii pomógł mi sprzątać. Chłopak chwilę stał zdenerwowany, opierając się rękoma, o swoje biodra i chciał coś powiedzieć. Obrócił się, poszedł przed siebie, a pod czas swojego marszu zdążył wywrócić nerwowo krzesło. Wyszedł z budynku bez słowa.- Przepraszam za niego, zaraz dostaniesz swoje pieniądze z powrotem... i dziękuję za pomoc, eh...- Westchnął lekko załamany i wyrzucił resztkę porcelanowego szkła do kosza. Podniosłam się i poprawiłam torbę na ramieniu, również cicho westchnęłam i postawiłam krzesło na równe nogi. Obejrzałam się dookoła własnej osi i dopiero teraz spostrzegłam, że każdy klient uciekł, prócz mnie.
-Osobiście wolę moją kawę, od pieniędzy- Uśmiechnęłam się słabo, wiedząc, że żaden uśmiech nie jest w tej chwili na miejscu,
-Oczywiście, nie ma problemu!- Po krótszym momencie pomieszczenie wyglądało, tak jak wcześniej- Mów mi Bob, żeby nie było, aż tak sztywno...-Westchnął, ze świadomością, że tak czy siak, jest już wystarczająco sztywna atmosfera.
-Okay, Bob. Ja jestem Scarlett...- Uniosłam kącik ust do góry i oblizałam suche już od krzyku wargi. Poczułam straszne kucie w gardle, zdarłam sobie głos, więc na tą chwilę musiałam cicho odpowiadać. Niemalże szeptem- A jeśli mogłabym zapytać, to... czemu..
-Louis nie chce wychodzić z pracy, kiedy daje mu wolne?- Nawet nie zdążyłam dokończyć, a on już wiedział o co mi chodzi- Nie powinienem tego rozpowiadać, ale matka Lou jest poważnie chora, a leczenie jest niesamowicie drogie. Biedny Tomlinson, nadal ma nadzieję, że jego mama nie umrze- Wzruszył lekko ramionami i wrócił za barek. Bob wypowiadając, tak przykre zdanie, nie okazał ani jednego uczucia, co było dość dziwne. Przygnębiająca prawda, ludzi nic nie dają za darmo, więc nie byłam zdziwiona reakcją Louis'a na wiadomość, że może już stąd wypierniczać. Zbyt długo się nad tym nie zastanawiałam, można powiedzieć, iż poszłam na żywioł.
-Em...umm... Mogę go dzisiaj zastąpić w pracy? W sensie...mogę za niego zarobić trochę pieniędzy, które pójdą na jego przyszłą wypłatę?- Wyjęczałam niepewna. Przecież mógł powiedzieć, że to kompletna bzdura. Bob przystał z nogi na nogę, popatrzył na mnie, jak na idiotkę i skrzyżował ręce na brzuchu.
-Hymm...nie wiem na co Ci to i po co marnować Ci czas w tej norze, ale jeżeli tak bardzo tego chcesz, to proszę... Chociaż tak będę mógł Ci się odwdzięczyć.- Oznajmił, lekko poirytowany i wszedł do kuchni. Westchnęłam i ruszyłam za ladę. Co ja sobie myślałam? Nawet go nie znałam, a już się dla niego poświęcałam. Ludzie mogli nazwać mnie głupią i naiwną, a drudzy mogli powiedzieć, że jestem kochaną dziewczynką, o której każdy marzy. Nie brałam żadnej opinii pod uwagę, po prostu robiłam, to co wydawało mi się mądre i rozsądne, to znaczy, że kierowałam się w życiu umysłem, a nie zwracałam uwagi na zachcianki serca. Byłam ustawiona na rozsądne myślenie, a nie na nagłe pomysły. Zdjęłam skórzaną kurtkę, powiesiłam ją na wieszaku, przy tylnym wyjściu, a następnie zdjęłam brudny sweter. Złożyłam i schowałam do torebki, Bob dał mi zielony fartuszek, a ja założyłam go na podkoszulkę. Musiałam odczekać jakieś dziesięć minut, poprawiając włosy małą szczotką, aż w końcu przyszedł pierwszy klient. Zamówił czekoladowy tort i przy okazji oznajmił, że to dla jego żony, która ma dziś imieniny. Odpowiadałam mu na wszystkie zapytania, najmilej jak potrafiłam. Szeroki uśmiech też mnie nie opuszczał, a wszystko dla niebieskookiego, aby dostał większy napiwek. Moja starania nie poszły na marne, obsłużyłam minimum 20 osób i od każdej dostałam spory napiwek. Wszystkie napiwki poszły na konto Lou, a nie było tego mało. Dostał na konto tyle pieniędzy, ile zarobiłby w trzy dni. Kawiarnia była przepełniona, a ja zostałam jeszcze nad godziny, bo się opłacało. Kiedy Bob był już w pełni zachwycony zarobkami kawiarni, zaproponował mi stałą pracę tutaj. Od razu się zgodziłam, bo ta praca naprawdę była przyjemna, no i dużo ode mnie nie wymagali. Niedługo potem dobiegła 21:30, więc Bob kazał mi wracać do domu, bo i tak już zamykał. Odłożyłam fartuch na miejsce, ubrałam kurtkę, zabrałam swoje rzeczy, a następnie podziękowałam za propozycję pracy. Na zewnątrz strasznie lało, na szczęście miałam przy sobie swoją ukochaną parasolkę. Wyszłam uśmiechnięta z galerii, odetchnęłam świeżym powietrzem i byłam z siebie dumna, że zrobiłam tak dobry uczynek, dla kogoś, kogo nie znam. Poszłam tą samą drogą, którą przyszłam, więc przechodziłam obok fontanny, która pryskała wodą na wszystkie strony. Na jej murku siedział Tomlinson i najwidoczniej marzł, bo trząsł się z zimna, niczym ciułała. Na początku mnie nie zauważył, ale potem poszło już z górki. Niebieskooki wstał i szybkim krokiem do mnie podszedł, był cały mokry, a krople deszczu powoli spływały po jego twarzy. Stanęłam w miejscu, jak wryta, a on bez słowa mi się dokładnie przyglądał. Nagle główna lampa zgasła i tylko małe lampeczki fontanny oświetlały twarz chłopaka. Czysto błękitne światło, świeciło w niebieskie oczy Bruneta, co prześlicznie wyglądało. Efekt światła, sprawił, że jego tęczówki zaczęły błyszczeć, a jego źrenice się powiększać. Rozłożył ręce, a ja już myślałam, że chce mnie objąć, jednak się pomyliłam. Tomlinson nasunął mój materiałowy kaptur mi na głowę i lekko się uśmiechnął, a następnie odsunął, po czym powiedział:
-A już myślałem, że się Ciebie nie doczekam. Siedziałem tu i siedziałem...- Schował ręce do swych kieszeni spodni, po czym przewrócił oczami, patrząc na fontannę- A moje ciało zostało przykryte kroplami deszczówki, zarówno jak i kroplami fontanny...- Wzruszył delikatnie ramionami. Brunet wydawał się lekko załamany, sprawiał wrażenie smutnego, lecz to było tylko błędne wrażenie, lub ja byłam po prostu taka naiwna- Naszej fontanny.-Niezmiernie szybko jego oczy powędrowały na moje ciało, które idealnie zeskanował. Gwałtownie wyciągnął dłonie, które w ułamku sekundy znalazły się na moich kruchych biodrach. Całą swoją siłą przyciągnął mnie do swojego ciała i szeroko się uśmiechnął- Od tylu lat wyczekuję, takiej właśnie kobiety, które biodra perfekcyjnie mieszczą się w moich rękach.- Uśmiechnął się, a ja próbowałam zrobić krok w tył, lecz trzymał mnie, tak mocno przy sobie, że to było właściwie niemożliwe- Nie ruszysz się stąd nigdzie, dopóki nie dasz mi swojego numeru- Uniósł kącik ust, po czym rozluźnił nieco uścisk, ale cały czas był na tyle silny, aby udostępnić mi drogę ucieczki. Patrzyłam na niego z lekkim przerażeniem, nie wiedziałam, jak mam się wobec niego zachować, przecież mógł mi coś zrobić, a tego nie chciałam.. Pokiwałam zgodnie głową
-Dobrze- Szybko sięgnęłam ręką do torebki, bo wydawało mi się, że tam na pewno jest mój telefon, ale wyszło na to, że moje 'na pewno', to tak naprawdę 'chyba'. Zaczęłam szybko grzebać w torbie, byłam lekko poddenerwowana, a następnie straciłam jakąkolwiek nadzieję na szybki powrót do domu. Brunet widząc, że naprawdę nie mam mojej komórki, lekko się zaśmiał, a ja patrząc na swoje buty powiedziałam:- Zostawiłam go w kawiarni... Jutro Ci dam, zgoda? Obiecuję.- Przełknęłam głośno ślinę. Chłopak wywrócił oczami i pokiwał negatywnie głową.
-Nie, nie zgoda. Nie ma numeru, nie ma powrotu do domu. Zapowiada się, na to, że dziś spędzimy tą noc razem.
-Ale mój tata i mój brat będą się martwili, a ja zresztą nie mam najmniejszej ochoty spędzać całej nocy, u boku jakiegoś chłopaka, który nie wie, co to przestrzeń osobista. Zostaw mnie, albo zacznę krzyczeć.- Zagroziłam ze wrogością w głosie, a Niebieskooki, tylko bezczelnie się zaśmiał.
-Krzycz. Tylko zostaw trochę krzyku na później, bo jeśli dobrze pójdzie to...-Schylił się, a jego wilgotne wargi przejechały po moim uchu- Będzie to długa i dosyć soczysta noc.-Ustami zahaczył jeszcze o moją kość policzkową, na której zostawił mokry ślad. Dreszcze wzięły za wygraną, ta bliskość, która nam teraz towarzyszyła była niezwykle gorąca, czułam normalnie, jak temperatura mojego ciała wzrasta, lecz nie mogłabym nazwać tego podnieceniem. Bardziej adrenaliną, której już dawno nie czułam, aż do teraz. Louis wydawał się, tak tajemniczy i niezrozumiały, a jednocześnie chamsko bezczelny, że aż sprawiał u mnie gęsią skórkę. Oczywiście, bałam się, że coś może mi zrobić, ale z drugiej strony myślałam, że to, jakiś głupi żart, ponieważ po co miałby mi coś robić, gdy jego matka leży śmiertelnie chora w domu. Deszcz się uspokoił, a fontanna była coraz słabsza. Nastolatek jeździł wargami, po mojej szyi, a lekko odchylałam głowę do tyłu. Coś nagle we mnie pękło, nie mogłam wydusić z siebie, ani jęku, a co dopiero słowa. Dziwnie zaczęłam się rozkoszować namiętną chwilą, ale to nie byłam ja... to nie mogłam być ja, bynajmniej tak sobie wmawiałam. Jego dłonie delikatnie masowały, moje biodra, jak nigdy dotąd nie były masowane. Wszystko działo się, tak szybko, że nawet nie zauważyłam, iż to był jego cel na dziś. Nagle ból spowodowany malinką na szyi, coś we mnie wzbudził. Otworzyłam szeroko oczy, jednocześnie wydałam z siebie cichy jęk szybko oddychając
-Stop, Louis!- Krzyknęłam szeptem.

niedziela, 8 lutego 2015

Chapter One

Był chłodny, deszczowy i nieco wietrzny dzień, lecz czego innego spodziewać się po tym dziwnie smutnym miasteczku. W Miami było zupełnie inaczej, ciepło i słonecznie, rzadko kiedy padał deszcz, zawsze była ładna pogoda i okazja na ubranie krótkich spodenek, czy też obcisłych topów.. Że też ma matka, akurat w te wakacje rozkazała mi jechać do taty, który od czasów dzieciństwa stracił ze mną jakikolwiek kontakt. Absurd, trzy miesiące u boku mężczyzny, który jest naszym ojcem, ale nie czujemy do niego żadnych głębszych uczuć. Zresztą, mama też była nam obca, jak cała nasza rodzina. Byłam i wciąż jestem inna, można nawet powiedzieć, że wyjątkowa, więc było to normalne, że na dzisiejszą chwilę nikt nie potrafił mnie zrozumieć. W radiu leciała piosenka Ozzy Osbourne'a, jeszcze z czasów 90-tych. Mama kochała go za młodych lat, a więc jego kawałki były już u nas normalnością. Ja osobiście wolałam muzykę klasyczną, najlepiej przyjął się u mnie Fryderyk Chopin i jego zwalająca z nóg rewolucją na fortepianie. Zawsze ciekawiło mnie, to jak ten młody człowiek może być, aż tak utalentowany i mądry. W dzisiejszych latach, rzadko kiedy spotykamy utalentowaną i przy okazji mądrą młodzież, więc z ręką na sercu mogę przyznać, iż warto brać z niego przykład. Jego muzyka jest, niczym poezja dla słuchu i serca. Słuchając jej, można wyimaginować sobie wszystko, dlatego też właśnie go uwielbiam. Rodzice zawsze pokładali we mnie nadzieję, że będę taka sama, jak oni - Nieznośna nastolatka, upodabniająca się do dzieci Emo/Rock'a, lecz ich nadzieję nigdy się nie spełniły. Byłam ich przeciwieństwem, od najmłodszych lat pragnęłam grać na pianinie i tak też się stało.  Całe swoje dnie spędzałam siedząc przy tym fascynującym instrumencie, a więc mama uznała, że muszę pobyć trochę czasu z moimi rówieśnikami i przy okazji zbliżyć się do mojego taty. Jako osoba jeszcze niepełnoletnia, nie mogłam nic poradzić. Co prawda, błagałam ją, aby mi tego nie robiła, lecz wszystkie moje starania poszły do kosza na śmieci, podobnie jak mój wczorajszy obiad. Jako wegetarianka, rzadko kiedy, ktoś zadowalał moje kubki smakowe, więc nic dziwnego, że dzisiaj znowuż byłam na głodzie. Całą pięciogodzinną podróż spędziłam gapiąc się w szybę, o którą obijały się łzy nieba, zwane również kroplami deszczu. Oczywiście, Amelie (imię mamy) próbowała mnie zagadać, ale nawet  na rozmowę nie miałam chęci, więc unikałam jakichkolwiek tematów. Te kilka godzin, wydawały się niemalże zniechęcającą wiecznością, ale w końcu dobiegł koniec. Jak najszybciej otworzyłam ciężkie samochodowe drzwi (ciężkie, bo byłam bardzo krucha i niezbyt silna) i wysiadłam z pojazdu. Myślałam, że zaraz upadnę. Moje nogi były pozbawione siły, lecz z trudnością dały radę dojść do domu ojca. Edd (imię taty) niespodziewanie już na nas czekał, siedział na ganku przed domem i wypatrywał nasze przybycie, popijając przy tym swoją waniliową herbatkę. Mój brat, Aiden, jak zawodowy biegacz prędko pobiegł do tatusia, a ja trzymając się obręczy schodów, trudziłam się by wejść na górę. Zniesmaczyła mnie ta cała sytuacja, widok szczęśliwego ojca, który przytula swojego ukochanego syna, nie należał do moich najlepszych widoków. Do tego ta pogoda, wystarczyło tylko kilka minut, a już byłam mokra tam gdzie nie powinnam. Popchnęłam biało-drewniane drzwi, które wydały nieprzyjemny zgrzyt, a następnie weszłam do środka. Poczułam na sobie dziwne spojrzenie Edd'a, po którym nie wiadomo było, czy jest szczęśliwy, czy raczej niezachwycony moją obecnością tu. Odetchnął głęboko i pokulał w moją stronę, obydwoje byliśmy nieco skrępowani, ale tata dawał sobie lepiej radę ode mnie. Uśmiechnął się i rozłożył ramiona do uścisku. Pozostawało mi, tylko jedno wyjście - przytulenie go. Zrobiłam krok w przód i wpadłam w jego dłonie. Jego wodę kolońską można było wyczuć na kilometr, lecz mi to nie przeszkadzało. Po prostu lubiłam męskie perfumy, więc to był raczej plus, tego krępującego gestu od strony ojca. Niedługo po tym odsunął się i spojrzał mi w oczy swoimi zielonymi ślepiami.
-Cześć, Mała. Jak tam podróż minęła?- Po jego zachowaniu można było się domyślić, że nie wie jak obchodzić się z nastolatkami. Uniósł rękę i poklepał mnie w ramię, przez co mało się nie zachwiałam.
-Hej, Tato. Yhmm...Raczej dobrze.- Ledwo co otworzyłam usta, moje suche wargi zdążyły się do siebie przykleić. Tato patrzył na mnie z niedowierzaniem, uświadomił sobie, że dorosłam..Zmieniłam się, a jego podczas tych momentów nie było. Deszcz nasycił moje włosy, więc zdawałam sobie sprawę, że wyglądałam gorzej, niż powinnam teraz wyglądać. Aiden zbiegł pomóc mamie z torbami, a moje uszy znów zastały nieciekawy odgłos zamykających się drzwi.
-No, to chyba... Spoko- Ten nieprawdziwy uśmiech znów zawitał na jego brutalnie gładkiej buźce. Uniosłam brwi do góry i wzruszyłam wargami. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, ani jaki temat poruszyć, więc postanowiłam się jak najszybciej ulotnić. Z wejścia głównego na ganek, weszłam do środka mieszkania i zaczęłam się rozglądać. Wszędzie panowała nadmierna wilgoć, coś strasznego. Zero świeżego powietrza, a kurz jaki tam występował był nieznośnie obrzydliwy. Dokładnie widać było, że brak tu kobiecej troski, zdawało się na to, że od ich rozwodu tata nie ruszył się, ani razu by chociaż odkurzyć. To był dopiero sam początek przy drzwiach, więc interesowało mnie to, jak ogólnie wygląda cały dom. Zapewne tragicznie, nie miałam zamiaru spać w takim burdelu, więc wychodziło na to, że tata musiał się postarać dla swej córeczki, lub bynajmniej dla swojej (byłej) żony. Poszłam głębiej, ubrudzony błotem dywan pokierował mnie, aż do średniego salonu. Rzeczywiście, nie przypominałam sobie czasów, w których spędzałam większość swojego dzieciństwa, a przyznać muszę, że pamięć mam świetną, więc coś było nie tak. Na samym środku stała niewielka sofa, przykryta czerwono-ciemnym kocem, podniosłam koc i ujrzałam niesamowite dziury w siedzeniach. Wyglądało to na sprawę kota, który musi być naprawdę niewychowany. Przy oknie, po lewej stała antyczna szafa, nieco obdarta z farby, lecz nadal antyczna. Mebel w moim stylu, byłam trochę staroświecka, ale nic nie mogę na to poradzić. Wyciągnęłam rękę by ją otworzyć, przełykając przy tym głośno ślinę, lecz nagle poczułam na sobie kruche dłonie.
-Akuku!- Krzyknął 11latek, stając za mną.
-Jejku, Aiden... Przestraszyłeś mnie.-Pokręciłam sprzecznie głową i zabrałam rękę do siebie. Moje ciało automatycznie obróciło się przodem do chłopca.
-Tak, wiem. To był mój cel!- Widocznie uradowany uczeń podstawówki, podskoczył z radości i cicho zachichotał. Ironicznie zachichotałam i odeszłam w stronę skromnej kuchni. Młodszy brat powędrował za mną, mrucząc coś pod nosem. Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi, za to mała kuchnia mnie zainspirowała. Ta zaokrąglona lodówka, z klamką, niczym klamka od drzwi. Aiden uchylił głowę w prawo, podobnie jak zaciekawiony pies i nie odrywał wzroku od na pewno starej lodówki. Zaśmiałam się i ją otworzyłam. Co w niej zastałam? Jedynie zgniłą kanapkę z serem i przeterminowane mleko, czyli nic co mogłabym zjeść. Zajrzałam do zamrażarki, nie spodziewałam się tego po czterdziestoletnim mężczyźnie.
-Zamrożony stanik?...- Młody nieco się skrzywił. Przełknął ślinę i odsunął się od lodówki.
-Cyckonosz, mój drogi. Witamy w XXI wieku, gdzie nawet stare krowy nie umieją się pohamować, przed własną głupotą- Przymknęłam oczy i lekko wydęłam dolną wargę. Śmiech nie mógł się ukryć, delikatnie nim parsknęłam. Zamknęłam zamrażarkę i powędrowałam dalej, zahaczając palcami o mokre naczynia. Chłopaczyna wzruszyła ramionami i poszła za mną. Na drodze spotkałam jeszcze kominek, po którym widać było, że był nieruszony od jakiś 10 lat, czyli od kiedy mama go zostawiła. Fotel również mnie przywitał, długi i nie za bardzo szeroki, co znaczy, klasyk średniowiecza. Trafiliśmy również na dużą łazienkę, w której skład wchodziła ogromna śnieżnobiała wanna, długi prysznic, śnieżnobiała umywalka ze wzrokami i luksusowy kibel. Domyśliłam się, że to miejsce, to świątynia dla ojca, bo tylko o to pomieszczenie dbał. Me rodzeństwo zatrzymało się przed wejściem do toalety i najwyraźniej zachwycony otworzył szeroko usta.
-Ekstra!- Podskoczył z uśmiechem na twarzy i wszedł do schludnego pokoju.
-Nie utop się tam!- Pokiwałam głową na boki, unosząc brwi do góry. Nie miałam ochoty podziwiać dziwnie nowoczesnej łazienki, dlatego też poszłam dalej. Wąski korytarz zaprowadził mnie niskich schodów na drugie piętro. Drewniane schodki pokryte były miłym w dotyku, fioletowym dywanem. Weszłam na górę, zastałam tam trójkę drzwi. Pierwsze po prawej, drugie po lewej, a trzecie na wprost. Jako praworęczna wybrałam prawe drzwi i to był doskonały wybór. Mój niezwykle dobry wzrok ujrzał dziewczęcy pokój, pokryty niezwykle realistyczną leśną tapetą. Szczęka mi opadła, gdy tylko ujrzałam to pomieszczenie. To łoże, ogromne zielono-drewniane łóżko, z pościelą w kolorowe motylki. Przełknęłam ślinę i zdjęłam buty przed wejściem, by nie naruszyć czystości, jaka w nim obecnie panowała. Weszłam po cichu do środka i dostrzegłam wielkie szklane drzwi, które prowadziły na balkon, o przeciętym rozmiarze. Nie mogłam się oprzeć, złapałam za ich rączkę, otwierając je w ten sposób i wyszłam na zewnątrz. Kafelki były nadzwyczajnie gładkie, spojrzałam w górę i dostrzegłam osłonę przed deszczem w kształcie żółtego liścia. Widok również był niesamowicie cudowny, obłędny las kolczasty. To się dopiero nazywa mieć odjazdowy pokój. Wróciłam do środka, zamknęłam zielone drzwi, nie na klucz, chociaż miałam taką możliwość.Po mojej lewej stało biurko, ciemnobrązowe biurko, wyglądające na prawdziwy antyk. Nie miałam słów, by opisać, jak się wtedy czułam. Można powiedzieć, że byłam dalej niż w niebie, czułam się spełniona. Przejechałam po nim palcami, było aksamitnie gładkie, bynajmniej z wierzchu. Uśmiech nie znikał z mojej mordki, a nogi nie mogły się opanować przed zwiedzaniem dalej. Przejeżdżając dłonią po zachwycającej tapecie trafiłam na kolejne drzwi, ukryte w rogu pokoju. Nie miały normalnego rozmiaru, wyglądały jak białe drzwi z Alicji w Krainie Czarów. Otworzyłam je za pomocą kluczyka, który czekał na mnie szafce nocnej i weszłam do środka. Nawet nie marzyłam o takiej szafie na ciuchy. Doskonała garderoba,
 czułam się w jakiejś fantastycznej bajce. Najlepsze było to, że ciuchy były nowe i w moim rozmiarze. Różnorodne spódniczki i sukienki. Stosy zakolanówek i rajstop. Obcisłe kozaki za kostkę w kolorach jesieni. Różowe kalosze, kolorowe czapki i szaliki. Luźne sweterki. Niebiosa dla takiej Panienki, jaką byłam. Czułam się taka szczęśliwa, miliony motylków buzowały w moim brzuszku, a bicie serca miało nieznośnie szybkie tempo. Przeglądałam nowiutkie ubrania z zachwytem, lecz coś przerwało tą czynność. Melodyjka z szkatułki zaczęła grać, tak od tak. Wystraszyłam się trochę, lecz minimalny strach szybko opuścił moją duszę. Obróciłam się i dopiero wtedy zobaczyłam małą toaletkę, która wypełniona była kosmetykami, kremami i innymi rzeczami, które na ogół używam. Uśmiechnęłam się szeroko, ukazując szereg białych zębów. Szkatułka leżała w rogu, a z niej wychodziła przyjazna muzyczka. Sięgnęłam po nią i otworzyłam małą szufladkę. Okazało się, że zawartość tego małego pojemniczka, to drogocenny łańcuszek, który należał niegdyś do mej pra, pra, pra babci Marleny. Moje ciemnobrązowe ślepia zabłyszczały widząc, tak piękną i starą biżuterię. Bez dalszych przemyśleń zapięłam łańcuszek na szyi i przejrzałam się w oświetlonym lustrze. Niesamowicie podobał mi się ten prezent, więc nie miałam zamiaru go ściągać. Odstawiłam szkatułkę na miejsce. Powróciłam do ubrań, wybrałam te, które na ten moment mi najbardziej odpowiadały i złapałam za szufladę. Moje podejrzenia były słuszne, nowiutka bielizna, oczywiście z koronką, bo mama ją uwielbia, więc widocznie, to wszystko zasługa mamy, a już miałam nadzieję, że tata się wyłącznie dla mnie postarał. No nic, wzięłam potrzebne mi rzeczy pod pachę i wyszłam z wspaniałego pomieszczenia. Zamknęłam białe, mini drzwiczki na klucz i wyszłam z pokoju. Pomieszczenie na przeciwko mojego było otwarte, co oznaczało, że Aiden przywitał się już ze swoim pokojem. Zza rogu było widać pokój w stylu astronauty, kosmos! Uniosłam kącik ust do góry i zeszłam na dół, oczywiście bez butów, czego pożałowałam. Szłam zgodnie z brudnym dywanem, by nie wbić sobie czasami drzazgi w stopach. Musiałam przejść przez drobną kuchnie, w której prowadzili konwersację moi rodzice. Oczywiście, ich uwaga skupiła się na mnie i bez pytań nie mogło się obejść.
-Hej, Skarbie. Jak Ci się podoba Twój nowy pokój? Wszystko wybieraliśmy wspólnie, to znaczy z Twoim tatą.- Uśmiechnęła się delikatnie matka. Ojciec chciał coś powiedzieć, ale postanowił się nie odzywać. Pokiwałam, tylko zgodnie głową i ruszyłam w stronę ubikacji. Weszłam do środka i zamknęłam się w niej na klucz. Rozglądnęłam się wokół własnej osi i pokiwałam się na stopach.
-Więc...-Zacisnęłam wargi, tworząc z nich idealnie prostą linię- Gdzieś na pewno muszą być ręczniki...- Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to szafeczka pod umywalką. Moje przeczucia znów mnie nie zawiodły. Otworzyłam szafeczkę i zastałam tam różne ręczniki, krótsze i dłuższe. Wzięłam dwa, jeden do głowy, drugi do ciała. Za ręcznikami leżały żyletki do golenia i różowe prezerwatywy. Podejrzenia skierowałam ku mamie, bo jeszcze niedawno się mnie pytała, czy już to robiłam. Westchnęłam nerwowo i sięgnęłam po damską żyletkę. Przejrzałam się ostatni raz w lustrze i zaczęłam zdejmować z siebie mokre ubrania, łącznie ze stringami i stanikiem. Pozostało, tylko pytanie co wybrać - Wanna, czy prysznic. Uroki wanny wygrały, odkręciłam kran i ustawiłam gorącą temperaturę. Usadowiłam ręczniki w bezpiecznym miejscu, gdzie woda ich nie dosięgnie, po czym włożyłam brudne, a raczej mokre cichy do nowoczesnej pralki z najnowszą technologią włączania. Wywróciłam sarkastycznie oczami i weszłam do wanny, zapełnionej po brzegi pianą.  Zamoczyłam się w wodzie po same uszy i relaksowałam się danym mi komfortem. Cudo, taka kąpiel, to coś co najbardziej wtedy pragnęłam. Po dłuższej chwili, chwyciłam za mydło z najwyższych półek i zaczęłam obmywać nim moje namoczone wodą ciało. Mama zadbała nawet o najmniejsze szczegóły, byle by umilić mi pobyt u ojca. Załatwiła mi mój ulubiony malinowy szampon i odżywkę do włosów, którą rzadko gdzie można kupić. Nasyciłam moje rude, długie włosy i poczekałam chwilkę, aż preparat wsiąknie w naskórki włosa. Następnie wszystko spłukałam i zajęłam się depilacją nóg, pach i żeby nie było, o miejscu intymnym też nie zapomniałam. Nie trwało to zbyt długo, po chwili w pełni odprężona i czysta wyskoczyłam z wanny. Zrobiłam turban z
ręcznika na głowie, a drugim delikatnie wysuszyłam swoje nagie ciało, które po krótszej chwili nie było już takie nagie. Byłam w pełni zachwycona pokojem, zarówno, jak jego zawartością. Kto by się spodziewał, że moja mama, Amelie, zrobi mi taką niespodziankę, bo ja na pewno nie. W rogu, na kamiennej półce leżała suszarka do włosów. Sięgnęłam po nią, wyglądała, tak, jak z salonu fryzjerskiego, zupełnie nowa, zresztą jak wszystko inne tutaj. Było popołudniu, a ja nie miałam zamiaru spędzić, a raczej marnować całego dnia siedząc z ojcem, który rzadko kiedy się do mnie odzywa. Miałam zamiar wyjść, poznać tutejsze okolice i zwyczaje, przecież mama na pewno nie pominęła kupna najważniejszej rzeczy - dziewczęcej parasolki. Znam moją mamę i wiem, że myśli o wszystkim, pomijając fakt, że chce się odmłodzić i się ze mną zaprzyjaźnić. Byłam prawie gotowa do wyjścia, schowałam swoją żyletkę, odłożyłam suszarkę na miejsce, powiesiłam ręczniki na wieszakach i wyszłam z wilgotnego, lecz przyjemnego miejsca. Wiedziałam, że znów czeka mnie spotkanie z rodzicami i to był mój słaby punkt. Poszłam spokojnie w ich stronę, odgarniając włosy do tyłu, czyli na plecy. Popijali spokojnie kawę i rozmawiali o różnych rzeczach. U obydwu dorosłych pojawił się miły uśmiech na sam mój widok, niewidocznie gołym okiem odwzajemniłam gest.
-Połapałaś się już, co, gdzie i jak?- Mama puściła mi oczko, a tata cicho zachichotał. Na początku nie wiedziałam o co jej chodzi, ale potem się domyśliłam. Chodziło jej o te prezerwatywy... Odetchnęłam głośno, lekko skrępowana i spojrzałam na tatę, on na mnie również- To dobrze... Niedługo będę się zbierać i... Widzę, że się gdzieś wybierasz- Amelie zeskanowała mnie swoim wzrokiem, a ja tylko pokiwałam głową- Mam nadzieję, że Twój pokój Ci się podoba, i że wszystkie ciuchy pasują!-Kobieta uśmiechała się, ukazując swoje śnieżnobiałe ząbki, a ja przytakiwałam.
-To znaczy... Tak, jest ekstra- Uniosłam kąciki ust do góry i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
-To bardzo dobrze, to już możesz lecieć- Uśmiechnął się lekko Edd, a ja zgodnie z jego zgodą powędrowałam na górę. Wróciłam do pokoju, a raczej do garderoby i zasiadłam przy toaletce. Uczesałam włosy grzebieniem, a te wraz z moimi ruchami dłoni lekko się zakręciły, no cóż, takie już były. Jak każda nastolatka w moim wieku, nałożyłam małą dawkę podkładu na buzię, po czym rozsmarowałam go na całej jej powierzchni, z nadzieją, że chociaż trochę zakryje moje ogromne piegi, lecz wszystko na marne. Podkład zasłonił jedynie kilka opryszczek, które posiadałam, chociaż to... Następnie złapałam tusz do rzęs, które naturalnie były wystarczająco długie, ale kilka poprawek nigdy nie zaszkodzi. Puder, jasny błyszczyk i byłam gotowa. Zamknęłam pokój na klucz i zdążyłam pożegnać się jeszcze z mamą. Aiden już czekał przy drzwiach, a ja dopiero doszłam do matki, która ubierała się do wyjścia. Tato stał oparty o framugę drzwi na ganek i patrzył na całą tą sytuację.
-Pamiętaj, Dziecko, wszystko co Ci potrzebne załatwiłam. Twoja walizka jest w garażu, gdyż uznałam, że już nie potrzebujesz tych starych łachów.- Oznajmiła kobieta, pośpiesznie ubierając buty i kurtkę.
-A co z moją szczoteczką do zębów?- Zaśmiałam się łagodnie, ale cicho.
-Ah, no tak. Kupiłam Ci nową, leży w reklamówce koło prysznica.- Wyprostowała się i spojrzała na mnie z uśmiechem.
-Mamo, no chodź już! Chcę wrócić do mojego superowego pokoju!- Wtrącił się 11latek.
-Już idę, chwila no!- Odkrzyknęła Amelie- Pamiętaj, jak coś to dzwoń, Twoja komórka jest w kuchni, razem z ładowarką- Zarzuciła torebkę na ramię.
-Dobrze mamo, pamiętam- Uśmiechnęłam się i ją przytuliłam. Zaraz potem poczułam jej usta na swoim policzku.
-To ten...Trzymaj się.-Odsunęła się i poszła do wyjścia. Aiden uściskał ją na pożegnanie, a tata bezczynie się przypatrywał- Pa, Dzieci! Kocham Was!- Krzyknęła wsiadając do pojazdu.
-My Ciebie też, mamo!- Krzyknął brat, kiedy już zdążyła odjechać- Odlot!- Przybił z tatą piątkę i razem pobiegli do jego pokoju. Poszłam do kuchni, wzięłam swoją torebkę, która wisiała na krześle kuchennym i złapałam za telefon, zostawiając jego ładowarkę na blacie. Schowałam go do środka i założyłam nową kurtkę, która wisiała na ganku. Zwykła, skórzana kurtka z materiałowym kapturem. Na ziemi leżała biała parasolka, w różowe kwiatki. Zapewne należała ona do mnie, więc właśnie ją wzięłam. Wzięłam głęboki wdech i skierowałam się ku wyjściu.
-Wychodzę!-Krzyknęłam na tyle głośno, by Edd usłyszał. Zeszłam po schodach i odgarnęłam włosy na plecy. Wyprostowana poszłam w dłuż ulicy, patrząc czasami na tabliczki, by mieć pewność czy na pewno idę w dobrym kierunku. Miałam zamiar dojść do centrum tego miasteczka, czyli do miejsca, gdzie młodzież zazwyczaj przesiaduje. Co prawda, byłam dość nieśmiała, ale lubiłam poznawać nowe osoby, tyle, że rzadko, kiedy miałam taką okazję...